— Jedź że pan z nami!
Porwano go opierającego się, po daniu najuroczystszego słowa, że zbytków nie będzie. Serafin śmiejąc się przyrzekł. Profesor za to obiecywał wskazać ogródek, w którym raki, kurczęta i szparagi były najdoskonalsze. Zjedzony obiad nie przeszkadzał wcale poczciwemu szlachcicowi ostrzyć zęby na nowe przysmaki. Projektował tylko pół godzinki się przetrząść. Tak się stało — stanęli przed ogródkiem i wysiedli.
— Zbytków żadnych — rzekł Serafin — ale mnie się dziś zwiastowało szczęście, musimy je zapić!
— O! już! — krzyknął profesor — na miłego Boga! ja uciekam. — Nie zawracał jednak.
— Jakież szczęście?
— Swatają mnie! — zawołał Serafin, który niewidział potrzeby zachowywania sekretu przed dobrymi przyjaciółmi.
Bolek pobladł.
— Ale to — między nami! słowo?
— Najświętsze! — rzekł podnosząc blade oczy do góry profesor, który już u stolika pod altaną miejsce zajmował i chciał wyręczyć Serafina w zadysponowaniu raków.
Szlachcic jednak sam poszedł zarządzić podwieczorek, i wrócił uśmiechnięty.
— Tylko żeby znowu zbytków jakich nie było! — błagał ręce składając profesor.
Serafin potrząsł głową tylko.
Strona:PL Kraszewski - Ładny chłopiec.djvu/108
Ta strona została uwierzytelniona.
— 100 —