— Tak, na to nie ma jak wino! potwierdził profesor — i zwrócił się do nadto zamyślonege Bolka z pytaniem, czyż w istocie tak z widelcem dokazywał!
Tanczyński potwierdził.
Z pieczołowitością Maciórek rozpytał co mianowicie było na stole, jak przyrządzone i z powagą przyznał, że tu istotnie wino było na miejscu.
Pili więc. Bolkowi tego dnia się nie wiodło. Siedzieli jeszcze u stołu, gdy tuż przed niemi u wnijścia ukazała się wchodząca rodzina — na któréj widok Tanczyński cały pokraśniał.
Szedł przodem ogromny brzuchal, gruby, z brwiami jakby węglem nasmarowanemi, prowadząc chudą kobiecinę bardzo skromnie przyodzianą. Za tą parą postępowały dwie panienki jednakowo ubrane, blondynki, w sukienkach lekkich, ze wstążkami niebieskiemi, różowe, świeżuchne. Śliczne. Za niemi ciągnęła trzecia w krótkiéj sukience, ale także już dorosła.
Jedna z tych panienek spojrzała na Bolka i o mało nie krzyknęła, a siostry jéj chwyciły chusteczki do ust. Ponieważ rodzice po za siebie nie patrzyli, panna śmiała jak dzieciak, zarumieniwszy się na wiśniowo, oczy wlepiła zuchwale w Bolka, nie zważając na nic.
Tanczyński musiał spuścić wzrok. Dziewczęta między sobą chichotać zaczęły. Profesor mający nader bystre spojrzenie, wszystko to dojrzał, odgadł, zrozumiał, usta mu się do góry podniosły, i czoło namarszczyło.
Strona:PL Kraszewski - Ładny chłopiec.djvu/113
Ta strona została uwierzytelniona.
— 105 —