Butelki się wypróżniły nareszcie, mrok nadchodził i profesor wstał zapinając się, a dając znak do odwrotu. Cofnęli się tedy, choć Serafin za dziewczętami tylko gonił oczyma. Bolek wysiadłszy przed teatrem, do którego dla towarzystwa zaprosił z sobą szlachcic profesora, sam się wymówił pilném zajęciem, i pobiegł do domu. Głowę miał pełną listu, lękał się aby po drodze nie pogubić ślicznych wyrażeń, poetycznych zwrotów, zaklęć — westchnień, które chciał w tę epistołę oprawić.
Zamknął się i zaryglował w izdebce i rozpoczął pisanie.
List miał stanowić może o losach jego — nie dziw więc, że napisawszy go, gdy odczytał to co w ogniu inspiracyi wydawało mu się cudnie piękném, — zbladło i pokazało ułomném i koszlawém. Zaczął poprawiać, — nie schodziły się z sobą poprzerabiane frazy, wstawki sterczały jak kołki w ścianie — miejscami myśl jedna nie trzymała się drugiéj, to znowu taż sama powtarzała niepotrzebnie. Miejcami było jasno, gdzieniegdzie ciemno i za zuchwale i za pokornie. A tu gorączka nie miłosna, ale jakaś dziwna, chciwa, nieokreślona, całym nim miotała.
Przerobił tedy list po raz drugi całkowicie, wygładzając chropawe miejsca, dodając mu siły, dopiłowując przymiotniki, szpikując go wykrzyknikami. Zdawało mu się, że to będzie arcydzieło. Napił się szklankę wody, pochodził i orzeźwiwszy przeczytał na nowo zredagowane pismo.
Strona:PL Kraszewski - Ładny chłopiec.djvu/115
Ta strona została uwierzytelniona.
— 107 —