ne, a najmniejszy szczegół toalety był wykwintnie i z myślą dobrany. Elegancik spozierał téż kiedy niekiedy ku małemu zwierciadełku zawieszonemu za sofą. Na twarzyczce malowało się zadowolenie z siebie. A jednak i troska jakaś marszczyła mu czoło.
Stary prawił monolog, niedopuszczając rozmowy, zwolna, dydaktycznie, jakby z katedry wygłaszał coś, niekiedy rąk ruchem dodając wyrazistości swéj mowie. Młodzieniec słuchał, może znudzony, roztargniony nieco — lecz z cierpliwością przykładną, jakby już był do tego nawykłym.
— Wy, młodzi — mówił starszy — wy, młodzi — zwykle życie zjadacie jak zieloną paszę, nie dając dojrzéć kłosom. Jest to w naturze młodości, że chciwą jest używania, głodną i fałszywe sobie robi pojęcia o wszystkiém!
— Ideały, mosanie, ideały! serce! uczucia! poświęcenia! romanse, same romanse! Jest to tak jakby kto stawił na kartę, któréj w całéj talii niema. — Bo — niema!
— Wszystkim wierzycie, wszystko bierzecie za dobrą monetę; każdemuście gotowi rozpiąć się do koszuli i do naga pokazać... Hołdujecie prawdzie, szlachetności, i tym podobnym istotom wymyślonym — être de raison, mosanie — głupstwom... A tu, kto zechce żyć i być szczęśliwym, musi być komedyantem, musi łgać — bo bez blagi nie ma nic. — Tak — nic.
Strona:PL Kraszewski - Ładny chłopiec.djvu/12
Ta strona została uwierzytelniona.
— 4 —