— Pozwól mi mówić i opowiedziéć wszystko — dodała radczyni. — Mój kandydat do szczęścia, jest bardzo zamożnym obywatelem wiejskim, młodym, a nie nazbyt niedojrzałym, prostodusznym, serce złote, humor wesoły, łagodny, dobry. Da ci się prowadzić, będzie posłusznym. Z powierzchowności wcale miły, chociaż trochę rubasznie po wiejsku wygląda... Imie ma szlacheckie, pospolite, ale stosunki dobre.
Mówiąc to patrzała w zdumione oczy pani Laury, z których jednak, oprócz wyrazu melancholii nic wyczytać nie mogła.
— Jest to daleki krewny męża mojego — mówiła Dziembina. — Znam go dawno, znam go doskonale, nigdy bym z powierzchownéj znajomości nie ośmieliła się méj drogiéj Laurze kogoś polecać... C’est votre homme!
Piękna pani westchnęła, ze spuszczonemi oczyma na chusteczkę, którą trzymała w ręku, zdawała się w głębokich myślach zatopioną. Radczyni mówiła ciągle.
— Oto idzie tylko, abym ci go mogła pokazać, abyś go poznała; przekonała się, czy znieść go będziesz mogła! Kochać go — o mój Boże! sama mówisż, że nie możesz, ale dać się mu kochać.
— A! tak! — zaśpiewała cicho pani Laura z jakiémś wahaniem. — Mów, mów, proszę — zobaczemy! Ale, na imie Boże — niech to zostanie między nami! Niech się on nie domyśla.
Strona:PL Kraszewski - Ładny chłopiec.djvu/122
Ta strona została uwierzytelniona.
— 114 —