namiętny i nie miły. Fałsz na niéj mieszkał rarem z gorączką jakąś zmysłową.
Przysiądz było można, iż nie należała wcale do świata, w którem tak wysokie zajmowała stanowisko. Wejrzenie, uśmiech, wszystko teraz we cztery oczy z Gertrudą inne było: oczy łzawe i smutne, patrzyły śmiało i wyzywająco, usta straciły wdzięczny rysunek i zdawały się zwiększone. Jedném słowem przemiana była taka, jak na wieczerzy po maskaradzie, gdy zaproszona maseczka bez życia spadnie i odsłoni zmęczone rysy roznamiętnionéj i zatraconéj istoty.
— No! mów mi pani wszystką prawdę — zawołała nagląc Giertruda — może potrafię was uratować, bo wy się znowu zgubicie!
Za całą odpowiedź Laura otworzyła biurko, skinęła na sługę i pokazała jéj list niechcąc go dać, ale poufała do zbytku Giertruda wyrwała go jéj z ręki, dobyła okulary z kieszeni i poszła do lampy czytać.
Laura jéj nie przeszkadzała, odezwała się tylko po kilka kroć dobitnie do jéj ucha.
— Hrabia! hrabia! hrabia!
— To co że hrabia? — odparła Giertruda — to co? albo to ich teraz po świecie mało!
I czytała, a czytając, stara panna spluwała, gniewała się, rzucała, głową z ramienia na ramię pokręcała... Wlepiła oczy w podpis — odczytała parę razy i list rzuciła na stół.
— Jakże on wygląda? — spytała.
Strona:PL Kraszewski - Ładny chłopiec.djvu/133
Ta strona została uwierzytelniona.
— 125 —