— Jak? a tożeś go widziała, będąc zemną w kościele... i widzisz z listu, że ten sam!
— Ten sam! — zakrzyknęła sługa — tom się tego nie doczytała.
Zachmurzyła się twarz Giertrudzie.
— Przysięgnę — rzekła — że to hołysz... co nam po nim?
Pogroziła swéj pani. — Ej! ej!
Laura zbliżyła się do niéj i ściskać ją zaczęła. Rozmowa stała się cichą, poufną, urywaną. Rolę sługi grała w niéj pani, panią była służąca, która burczała, opierała się, gniewała.
Cicha ta narada trwała długo — Giertruda parę razy odejść chciała, ale jéj od drzwi zastąpiła Laura nie puszczając, targowały się, kłóciły.
— Ja tego nie zrobię — zawołała głośno służąca, dosyć już miałyśmy biedy, żeby sobie nową ściągać.
— Ale, posłuchaj że mnie — prawie gniewnie dodała Laura — juściż ja mam choć tyle co ty rozumu. Ja nie myślę żadnych z nim stosunków zawiązywać... ale przez litość kilka słów odpisać i raz na zawsze mu to wybić z głowy. Niech przyjdzie, przekona się żem stara — powiem mu...
Giertruda gwałtownie ramionami rzuciła.
— Ale, ale, pani sobie sama kłamiesz! po cóż to? — rzekła. — Nie odpisywać i koniec.
— Żal mi go!
Giertruda parsknęła.
— A to pewnie nic do rzeczy jeszcze chłopiec...
— Hrabia!
Strona:PL Kraszewski - Ładny chłopiec.djvu/134
Ta strona została uwierzytelniona.
— 126 —