— Zostań w domu, pójdę sama, potrzeba salon oczyścić...
Wyszła jak powiedziała, sama, co się trafiało bardzo rzadko, kroczkiem mierzonym, nie spiesząc, dając się przechodniom admirować po drodze. Przed kruchtą siedzący żebracy, znali ją dobrze, bo dla nich miała codzień jałmużnę, powitali ją téż głębokiemi pokłony. Każdemu z nich coś rzuciwszy, poszła na miejsce swoje. Wprzódy jednak jeszcze spojrzała tam, gdzie zwykł był stawać Bolek, po raz pierwszy go nie było.
Skrył się gdzie, czy przyjść nie mógł, czy nie chciał, ale się nie pokazał. Pani Laura nie wiedziała jak to sobie miała tłómaczyć, modliła się na pozór z gorliwością wielką — lecz roztargniona. Wychodząc obejrzała kościół, pięknego chłopaka nie było nigdzie...
Wracając do domu, bardzo zręcznie, pani Laura dobyła list w książce od nabożeństwe ukryty i wsunęła go, obejrzawszy się do koła, w skrzynkę pocztową. Był ktoś jeden, co zdala ruch ten widział i zniknął. Spieszniejszym potém krokiem powróciła do domu — serce jéj biło.
Około południa, ale niespodzianie zjawiła się radczyni, z wypieczonemi rumieńcami na twarzy i pozornie bardzo wesoła.
— Jakże mi się ty masz, moja droga Laureczko? — zawołała ściskając ją — bo ja, powiadam ci!!
Ręką machnęła desperacko.
— Miałam wczoraj z mężem scenę o tego twojego hrabiczka...
Strona:PL Kraszewski - Ładny chłopiec.djvu/136
Ta strona została uwierzytelniona.
— 128 —