Zrana, po wieczorze u pani Dziembinéj, profesor Maciórek czuł się w obowiązku złożyć wizytę w hotelu, panu Serafinowi. Wiedział, że on nie rano wstawał, było więc wszelkie prawdopodobieństwo, że rozczulony tą grzecznością dawnego mistrza swojego młodzieniec, pohopny zawsze do śniadanek i wesołych męzkich traktamentów, poczuje się do obowiązku zaproszenia na jakąś przegryzkę.
Maciórek stokroć zawsze wolał miéć do czynienia z obywatelami wiejskiemi, którzy się nigdy ściśle bardzo nie rachują w przyjęciach. Dowiedziawszy się na dole o numerze pana Serafina, który stał aż na drugim piętrze, zapukał w chwili, gdy wewnątrz pokoju jakaś głośna i burzliwa odgrywała się scena... Chciał się już cofnąć, gdy zobaczywszy go pan Brzuchowski, jeszcze w szlafroku, z włosami rozrzuconemi, poskoczył zapraszając.
W dużym pokoju panował nieład nad wszelkie pojęcie. Łóżko było w takim stanie, jakby na nim bitwa walna stoczoną została. Wisiała kołdra, poduszki zgniecione zsunięte były do pół łóżka,