prześcieradło stoczyło się w stronę od ściany i materac leżał obnażony. Butów kilka par po całym pokoju porozstawianych, zdawało się tańcować kontredansa. Na stoliku suknie, butelki, nie dopita kawa, mydło, szczotka, grzebień spotkały się razem z nie małém zapewne podziwieniem. Na podłodze była woda rozlana, na krześle wisiał frak splamiony wszetecznie, brudna koszula zajmowała kanapę.
Lecz wszystko to byłoby niczém: w pośrodku stał w skromnéj nader odzieży, extra brudny izraelita, z twarzą zapérzoną i gniewną, trzymając pugilares w ręku i długą tasiemkę, którą przed chwilą musiał być związany. Był to widocznie nie warszawski żyd, bo nawet na Franciszkańskiéj ulicy tacy się nie znajdują już, ale wiejski, bodaj arędarz. Z nim to ową tak głośną rozmowę musiał prowadzić pan Serafin, gdy nadszedł profesor, lecz w momencie, gdy drzwi otworzył, wszystko nagle ucichło, gospodarz dał żydowi znak oczyma. Posłuszny, choć mocno jakoś zirytowany, zawiązywać zaczął pugilares arędarz i mrucząc, ustępował ku drzwiom.
— No, to jutro rano o téj porze! — zawołał do niego pan Serafin — ja dziś czasu nie mam, kłaniam się, do widzenia.
Wyszedł starozakonny.
— Daruj profesorze — zawołał kanapę opróżniając Serafin — nie było czasu zrobić porządku. Żydzisko mnie naszło, winien mi pieniądze...
Strona:PL Kraszewski - Ładny chłopiec.djvu/141
Ta strona została uwierzytelniona.
— 133 —