Profesorowi zdawało się bardzo dziwném, żeby żyd był winien szlachcicowi, ale uśmiechnął się, jakby to przyjął za dobrą monetę.
Widziany w ulicy lub restauracyi, pan Serafin wyglądał wcale inaczéj, w mieszkaniu swém wiele tracił. Domyślać się było można, że i w głowie jego i w interesach i w domu ładu nie było, ani wielkiego dostatku. Szampan, którym tak obficie traktował, daleko był lepszy od butów i garderoby, któréj tajemnice profesor mimowolnie teraz oglądał i rozważał, albo więc był to człowiek zagadkowy i nie umiejący gospodarzyć, lub furfant, który zamożność udawał.
Profesorowi nie szło o dojście prawdy, ani o przyszłość dawnego ucznia, korzystał z teraźniejszości, nie dał więc po sobie poznać iż wrażenie na nim uczynił nie korzystne.
Jakby zatrzéć je pragnąc, pan Serafin począł mówić o sobie, o majątkach swych, o znacznych summach i interesach, które mu młodości swobodnie zażyć nie dozwalały. Chciał widocznie przekonać profesora, że choć nieład u niego panował, sprowadzało go nie złe położenie, ale młodzieńcza lekkomyślność, z którą się chwalił.
Pan Maciórek występował, naturalnie, jako moralista.
— Nie przeczę — rzekł — że młodość ma swe prawa, i że wiele jéj przebaczyć należy; ale, zmiłujcie się, trzeba o przyszłości pamiętać. We wszystkiém miara! umiarkowanie! to grunt.
Strona:PL Kraszewski - Ładny chłopiec.djvu/142
Ta strona została uwierzytelniona.
— 134 —