— Dalipan, nie wiem czy ma lat trzydzieści... delikatna, melancholiczna...
— A jakże jéj melancholia pogodzi się z waćpana wesołością? — wtrącił Maciórek.
— E! albo ona poweseleje przy mnie, albo ja przy niéj spoważnieję — rzekł Serafin. Podobała mi się, ale mi się podobała; gotówbym choć dziś do ołtarza.
— O! ci młodzi! ci młodzi! — westchnął Maciórek — nie znasz, nie wiesz kto i co — i — już gotów do ołtarza...
— Albo to znając i wiedząc inaczéj się idzie do ołtarza jak na chybił trafił? — spytał Brzuchowski. — Pół roku człek widzi kobietę w salonie przy gościach — tyle ile mu jéj pokażą. Wycedzi mu słówko przez ząbki i to się zowie, że ją poznał. Et!...
Maciórek śmiał się z odcieniem filozoficznego politowania.
— A jakżeś się waćpan wdówce podobał? nie zmiarkowałeś? — spytał.
— Nie wiem, ale dziś jestem zaproszony z radczynią na herbatę. Właśnie ten projekt, uda się czy nie, zmusza mnie przeciągnąć mój pobyt w Warszawie, i dla tego chciałem moją należność wydobyć od żyda...
Maciórek nie mógł wytrzymać, podniósł głowę i szepnął złośliwie nieco.
— No — a taż sumka w banku, którą miałeś podnieść?
Z początku Brzuchowski stanął pomięszany, zczerwienił się mocno, ale wnet dodał śmiejąc się.
Strona:PL Kraszewski - Ładny chłopiec.djvu/145
Ta strona została uwierzytelniona.
— 137 —