Strona:PL Kraszewski - Ładny chłopiec.djvu/148

Ta strona została uwierzytelniona.
—   140   —

za swój miły grosz i drogo. Maciórek oburzał się na tę myśl.
— Tego tylko braknie, żeby mi się kto nastręczył, prosząc abym ja go przyjmował i zapłacił!!
Z goryczą w sercu, widząc że tu już nie ma co począć i czego się spodziewać, profesor z głową spuszczoną posunął się ku ulicy Długiéj, gdzie miał znajomą garkuchnię, w któréj jadał czasem incognito, skromnie, byle tylko nie być głodnym. Wybierał zwykle jedną lub dwie potrawy nasycające, zjadał chleba dużo, popijał szklanką piwa, i wysuwał się tyłami niewidziany.
Upokarzało go, gdy był do takiéj ostateczności przyprowadzony. Znikł więc z horyzontu, na którym zwykle jaśniał, i nie ukazał się na nim, aż w godzinie szachów, w kawiarni, do któréj zwykł był na nie uczęszczać. Niepospolity szachista grywał różnie, czasem o pewną stawkę, którą najczęściej zagarniał. Nie wielu było równych mu na tem polu.
W kawiarni przyjmowano go, jako pożądanego gościa, uprzejmie bardzo, siedział bowiem długo i choć sam niewiele konsumował, umiał drugich ku temu napędzać — przytém jak wszędzie tak i tu profesor zdala dla profanów, miał postać tak poważną, obudzającą poszanowanie — iż miano go za purytanina, moralistę, filozofa i wielce czcigodnego emeryta.
Chłopcy, dziewczęta, gospodarz, gospodyni nizko mu się kłaniali. Szeptano gdy się ukazał — profesor! profesor. — Stawiano laskę jego i wieszano