kapelusz w najbezpieczniejszych i najlepszych kątkach.
Dnia tego kawiarnia była ożywiona, mnogi tłum zajmował wszystkie pokoje, gwarno było i wesoło.
W pokoiku gdzie stały zwykle szachy, już widać było przygotowaną szachownicę, ustawione figury, i parę osób przechadzających się jakby w oczekiwaniu na kogoś.
Jedną z nich był średnich lat mężczyzna, dobréj tuszy, brunet, nadający sobie powagę wielką, z rękami w kieszeniach, z głową podniesioną. Na oczach miał złote okulary, twarz dużą, wygoloną starannie z bokobrodami angielskiemi, podbródek zażywny. Zdala nie podobna się było omylić — musiał być kupcem, finansistą na małą skalę — obywatelem dobrze sytuowanym i majętnym. Maleńki odcień dzielił go tylko od królów giełdowych, których dezinwoltury, ton, fiziognomią naśladował już z talentem.
Patrzał na świat z wysokości jakich dwóch lub trzechkroć sto tysięcy rubli — a przynajmniéj tak go z miny można było ocenić.
Wszyscy z nim razem znajdujący się w pokoju, ginęli przy nim — milkli gdy mówił, słuchali go z poszanowaniem. Była to — autoritas — powaga jakaś. Stawał chodząc — wszyscy się zatrzymywali; posuwał się daléj — szli za nim dyskretnie. Gdy powiedział coś dogmatycznie rzucając słów kilka, wszyscy uśmiechali się, potakiwali głowami, zdając uwielbiać rozum jego. Ci, ku którym się zwacał, podchodzili doń z uniżonością, uśmiechami, czując
Strona:PL Kraszewski - Ładny chłopiec.djvu/149
Ta strona została uwierzytelniona.
— 141 —