rzał się i poznał siostrzeńca, a ten przyszedł go przywitać.
Profesora uderzyła fiziognomia rozjaśniona, nadzwyczajna jakaś w młodzieńcu ufność w siebie — były to znaki, że mu się coś bardzo szczęśliwie powieść musiało. Nie spytał go jednak.
Bolek stanął na chwilę przy stoliku w postawie kolosu rhodyjskiego i pan Bombastein miał czas się jego arystokratycznéj figurce przypatrzéć.
— Niespotkałeś się dziś z panem Serafinem? — zapytał Maciórek.
— Nie — krótko odparł Bolek — nie wiem co się z nim dzieje.
To mówiąc zakręcił się na obcasie i wyszedł na kawę do pierwszego pokoju.
— Cóż to za panicz? — z przekąsem odezwał się Bombastein.
Profesora dotknęło lekceważenie rodzonego siostrzeńca, przypomniał sobie ów bilet, który wypadł z kapelusza, pochylił się tajemniczo do pana Samuela.
— Chociaż to mój siostrzan — rzekł — ale, jak to się u nas w kraju zdarza często, potomek jednéj z najznakomitszych rodzin w kraju — tylko zubożałéj. Chociaż ma śliczne imię i tytuł hrabiowski, przezwał się na prostego szlachcica...
Bombastein słuchał z ustami otwartemi.
— A to, głupi — rzekł nagle — hm! imie to kapitał!
— Dumny jest a ubogi. Zreszą wychowany ślicznie i, jak pan widzisz maniery!...
Strona:PL Kraszewski - Ładny chłopiec.djvu/151
Ta strona została uwierzytelniona.
— 143 —