— Przecież, ja to sam pierwszy wynalazłem — szepnął po cichu.
— To jeszcze nic! chłop na polu znalazłszy hetmańską buławę, może jéj użyć do makutry. Sztuka na tém, jak się z tém obejdziesz...
Pora była spóźniona, Maciórek niespokojnie spojrzał na zegarek.
— A! bodajże cię!
I pospieszył na stacyę swoją.
P. Bolesław rozmyślał, co ma począć z sobą, gdy mu się doktor Bazyli nawinął. Szedł jakiś zamyślony, a spostrzegłszy go, wprost nań podążył.
Bolek nadzwyczaj dlań czuł się w obowiązku być uprzejmym, winien mu był owe pięćdziesiąt złotych, i musiał zacierać ślady potwarzy jaką nań rzucił.
— Właśnie dobrze, że cię spotykam — odezwał się Bazyli — chciałem się rozmówić z tobą. Niemogę zrozumiéć radzcy? W początkach przyjmował mnie nadzwyczaj przyjacielsko i serdecznie, nagle, nie wiem co zaszło, unika mnie i nie kłania się nawet. Jesteś domowym? słyszałeś co może? mów. Co to może być?
Bolek przybrał postawę ironiczną.
— Kochany kolego — odezwał się — czy przypominasz sobie, co ci o tym domu mówiłem? Czy cię nie przestrzegałem?
— Ale mówże otwarcie, cóż bo jest w tym domu? — spytał Bazyli.
Bolek surową zrobił minę.
Strona:PL Kraszewski - Ładny chłopiec.djvu/159
Ta strona została uwierzytelniona.
— 151 —