w martwe przedmioty. Tu było trochę życia i uśmiech młodości...
P. Samuel, wśród przechadzki po domu, tak był niezmiernie grzecznym dla młodzieńca, iż go brał pod rękę i zaszczycał go niemal poufałemi zwierzeniami.
— Ja się z tém nie taję — rzekł — ja się z niczego dorobiłem, wszystko sam sobie winien jestem. Teraz mam prawo odpoczywać i używać. Pan się znasz na obrazach? — dodał stając naprzeciw wiszących w jednym pokoju.
Tanczyński odpowiedział dwuznacznie.
— Ja bardzo lubię piękne obrazy — uśmiechnął się gospodarz — bo ja mam wszystkie gusta pańskie. Niech pan spojrzy ztąd, — tak, przez kułak — przez kułak! a co? nie jest to żywa osoba...? To jest śliczne malowanie, wiedeńskie. Ale wie pan co to kosztuje! To Makart.
W gabinecie przypierającym do salonu, z którego głos panien rozmawiających z doktorem i pułkownikiem dochodził, pan Samuel przysiadł i wskazał krzesło gościowi, którego poklepał po kolanie.
— Pan się mnie podoba! — rzekł — pan ma bardzo dobrą minę! Słowo daję! Ja jestem koneser na ludziach! Pan pewnie czasem wieczorami nie ma co robić? Niech pan do nas zachodzi, bardzo proszę. — U mnie osób bywa nie wiele, ale ja lubię dobre towarzystwo.
Co pan robi? — zapytał wreszcie.
Strona:PL Kraszewski - Ładny chłopiec.djvu/168
Ta strona została uwierzytelniona.
— 160 —