— Dziś mam trochę chrypki.
Ojciec zrobił minkę jakąś, panna Leonia wstała, na pół kwaśna, pół uśmiechnięta, ruszając ramionami.
— Wie papa — rzekła śmiało — gdybym wiedziała, że się wiecznie popisywać będę musiała z tym śpiewem, nigdybym się go nie uczyła.
— A dla kogoż się panna uczyła? — zapytał ojciec.
— Dla siebie...
Wymówki nie pomogły — obie siostry dosyć niechętnie, szepcząc do siebie zwolna się skierowały ku wspaniałemu fortepianowi.
Widząc je zbliżające się ku niemu, pan Samuel szepnął na ucho Bolkowi.
— Bechstein! I kiwnął głową.
Tańczyński nie zrozumiał, ale udał, że doskonale wie o co chodzi.
— Tak, Bechstein!
Złożyło się tak, że doktor i pułkownik przystąpili do gospodarza, a panu Bolesławowi nie pozostawało nic nad — zbliżenie się do panien.
— A pan, muzykalny? — zapytała Leonia.
— Lubię nadzwyczaj muzykę — rzekł Bolek — uczyłem się jéj, ale w uniwersytecie musiałem ją porzucić, zapomniałem wszystko; została tylko wielka miłość dla niéj. Pani wie — dodał — jak muzyka jest zazdrośną, wymaga zupełnego poświęcenia; ja, niestety nie miałem dosyć czasu dla niéj.
Nastąpiły ciche narady co wybrać do śpiewu — Schumanna czy Moniuszkę — panna Leonia wyjęła
Strona:PL Kraszewski - Ładny chłopiec.djvu/170
Ta strona została uwierzytelniona.
— 162 —