gościom, jak się względem gospodarza znajdować mieli. Niezmiernie uniżony, ile razy usta otwierał, puszczał z nich kadzidło ku amfitrionowi, grube, ostre, lecz przyjemnie go łechcące.
Wynajdywał zręcznie przedmioty, które trybularzem ruszyć dozwalały, a w braku ich sprowadzał rozmowę na drogi właściwe, aby módz panu Samuelowi coś pochlebnego powiedziéć.
Gospodarz, dając mu ciągle tytuł, obchodził się z nim zarazem z tą poufałością rubaszną, która mu była właściwą. Nazywał go raz kochanym pułkownikiem, to znowu szanownym i t. p.
I przed nim z cicha wynurzył się gospodarz z podziwieniem, że wirtuoz tak go często odwiedzał.
— Ja jego nie prosiłem — on sobie pewnie co imaginuje! — rzekł — jemu trzeba to z głowy wybić!
Pułkownik brwiami tylko dał znak zupełnéj zgody i potwierdzenia. Zdawało się, że do tego tu służył téż, aby potakiwał. Wielcy ludzie potrzebują takich niemych adoratorów — tak jak soli do potraw i musztardy. Pułkownik był tą solniczką żywota p. Samuela. Z nim trawiło się wszystko łatwiéj. Chociaż wirtuoz nie był proszony, jednakże, gdy podano wieczerzę, panny go na honorowém miejscu posadziły. Na przekór im znowu gospodarz, drugie około Flory wskazał — hrabiemu.
Kilka razy probował zagadnąć virtuoz pana Samuela, który mu zaledwie raczył odpowiedziéć, co panny rumieniąc się zatrzéć starały. Z re-
Strona:PL Kraszewski - Ładny chłopiec.djvu/174
Ta strona została uwierzytelniona.
— 166 —