— To mi wszyscy przyznają, że oko mam! Tak tak! pułkowniku... A i tobie się podobał?
— Bardzo! — rzekł pułkownik — niezmiernie.
— Bo i ty nosa masz! — dodał śmiejąc się p. Samuel — nosa masz!
Zaczęli oba się śmiać, pułkownikowi to pochlebiło, iż mu nos przyznawano.
Rezeszli się tak w najlepszéj komitywie, a gospodarz Bolesława ujął pod rękę.
— Ja jeszcze raz proszę pana — szepnął — nie robić ceremonii, a czasami nas odwiedzać. Mnie się pan podoba, szczerze powiadam.
Bolek skłonił się.
— Prawdziwie — rzekł — niewiem jak potrafiłem zasłużyć na tyle ze strony pańskiéj dobroci, która najżywszą we mnie wdzięczność obudza.
— Ja tyle panu powiem — dodał cicho p. Samuel — pan się mnie może zdać, a ja panu.
Uderzył się w pierś szeroką.
Ale proszę o tém nikomu nie rozpowiadać, nawet temu stryjowi czy wujowi, profesorowi, to jest dobry człowiek i nieźle w szachy gra, ale on ma język...
— Rozumie pan?
Bolek się uśmiechnął. Pan Samuel przyznawszy pułkownikowi nos, a profesorowi język, sam sobie wreszcie zapewne głowę, zatopił się w głębokiéj zadumie.
Pełniąc swe obowiązki adjutanta, stanął mu do boku pułkownik, do Bolka właśnie coś przemówiła panna Leonia i on ku niéj pospieszył. Chciała
Strona:PL Kraszewski - Ładny chłopiec.djvu/176
Ta strona została uwierzytelniona.
— 168 —