Strona:PL Kraszewski - Ładny chłopiec.djvu/177

Ta strona została uwierzytelniona.
—   169   —

zapewne grzecznością tą dla gościa ojca rozbroić, który dnia tego był chmurny. Z panną Leonią stanowczo Bolesław lepiéj się rozumiał niż ze starszą, ale i ta czyniła mu wrażenie istoty, która wyższą była od niego. W tym świecie, w którym one żyły i obracały się, on — był obcym.
Leonia zdawała się chciéć wybadać go i poznać bliżéj, uderzona zapewne tém, że ojciec ze szczególną uprzejmością był dla niego. Okoliczności nie dozwalały wprowadzić na co innego rozmowy oprócz muzyki. Bolek przebąknął, że wirtuoza już słyszał i zręcznie posłużył się kilku frazesami o jego grze pochwyconemi z ust panny Emmy i radczyni.
W tém właśnie celował młodzieniec, iż zbierał na swój pożytek każde słowo, które mu do uszu wpadło. Zręcznie potém z tych kawałków kleił coś, co mogło się za jego własność uważać i dać o nim pojęcie daleko wyższe, niż gdyby mówił to co myślał.
To posługiwanie się własnością cudzą, umiejętnie przyswojoną, jak bielizna z wyprótemi znakami — kunsztem było w panu Bolesławie, do wysokiéj podniesionym potęgi. Wymagało pamięci, przytomności, pewnéj zręczności w zestawieniu obłamków z różnych źródeł pobranych, ale jak paryzcy gałganiarze, chłopak miał w tém wprawę i zapas zawsze nosił z sobą obfity.
Gdy panna Leonia zagadnęła go o grę wirtuoza, odpowiedział jéj z miną głębokiego znawcy,