Ulice były puste, godzina późna, gdy tak rozmyślając szedł powoli ku domowi.
Byłby przysiągł, że na przeciwległym trotuarze zobaczył p. Serafina, który także powracał opóźniony.
— Pan Serafin! — zawołał.
Idący w zadumie jak on szlachcic stanął.
— Hę? kogo mam honor?
— A to ja!
— O! jakże się cieszę! — śmiejąc się począł szlachcic. — Zkądże u licha tak późno.
— Z pewnéj wizyty arystokratycznéj.
— Ja także byłem u mojéj belli — odparł Serafin. — Ale co za dom! jaka stopa!
— I jakież nadzieje? co się święci? — spytał szydersko Bolek.
— Radczyni mi się przysięgała, gdym ją do domu odprowadzał, bom nawet wstąpił na chwilę — przysięgała mi, że bylem chciał, wdówka będzie moją. Powiedziała, słyszę, dziś Dziembinie: — człowiek bardzo sympatyczny, pełen prostoty, otwarty, ja takich najwyżéj cenię. Dziembina mi się przysięga, że gdy przyjdzie czas oświadczyć się, rekuzy nie dostanę. Ja téż to czuję — mówił Brzuchowski — kilka razy się oczy nasze spotkały i tak mi zagadała niemi, że ażem się cały poruszył. Wszystko to dobrze — ano — gdyby jeszcze wiedziéć można co ona ma, oprócz tych oczów.
Bolek nie odpowiedział nic, oprócz...
— Niech no pan tak bardzo wzrokowi kobiecemu nie wierzy, bywa zwodniczy.
Strona:PL Kraszewski - Ładny chłopiec.djvu/180
Ta strona została uwierzytelniona.
— 172 —