ści, szlachetności nigdzie za grosz — Sodoma i Gomorha!
Sędzia wzdychał i pił.
— Rozpusta bezwstydna i wyzyskiwanie jednych przez drugich — ciągnął daléj Maciórek. — My ludzie starzy do innego świata nawykli, radzibyśmy jednéj godziny otrząść proch z nóg naszych i uciec ztąd, gdzieś na pustynie — cóż? gdy okoliczności wiążą.
Drzwi drugiego pokoju otwarły się powoli, mocno czerwona, w siną wpadająca twarz, średnich lat mężczyzny pokazała się w nich milcząca, i poczęła od kiwania się na różne strony, wejrzenie wlepiwszy w profesora, który nagle oniemiał.
— Poczciwości! Maciórek! prawi kazanie szlagonom spijając ich wino! Facetus, jak mi Bóg miły! Moralista! Maciórek — życie moje, a jak ci język nie uschnie prawiąc takie bluźnierstwa? a jakże byś ty stary pieczeniarzu wyżył korzonkami na pustyni? Ty... a, jak Boga kocham... facetus! jakiego świat nie widział. Zdrowie twoje — kaznodziejo niezrównany! cha! cha! cha!!
I drzwi się zamknęły z trzaskiem, a profesor siedział skamieniały. Serafin i sędzia śmieli się do rozpuku.