Bolek stał zawstydzony i smutny.
— A! jak Mamę kocham — sam pan Bolek obrębuje! a to doskonale! — zawołała Arcia wpatrując mu się figlarnie w oczy.
Bolesław miał czas się namyśléć i heroiczną przybrać postawę.
— Tak, drogi mój aniele — rzekł tragicznie — tak, sam obrębiam chustkę, sam sobie służę, bo mnie los nielitościwy zepchnął ze świetnego stanowiska na te padoły nędzy i troski!
— Tak — dodał zapalając się — rodzice moi mieli miliony, wykołysano mnie na jedwabiach, abym uczuł boleśniéj, co mi nieubłagane gotowało przeznaczenie...
Arcia słuchała, wesoła jéj, świeża twarzyczka zaczynała posępniéć, wyrzucała już sobie tę trochę szyderstwa, którą go raniła. Powoli zaczęła się zbliżać ku niemu, przymilając i pulchną rączką zamknęła mu usta.
— A! dajże bo pokój! Czyż ja tego wszystkiego nie wiem! Ileż to już razy słyszałam o tych nieszczęściach. Po co to już darmo przypominać! po co?
I cichuteńko dodała.
— Zobaczysz, wszystko będzie dobrze, jak się tylko pobierzemy, kupim ogromne dobra, i ja Bolka za to odpieszczę... Co tam zważać na małe rzeczy... Ale, czekaj że!
To mówiąc chwyciła krawatkę, pobiegła do okna, siadła na krzesełku i poczęła żwawo zaszywać...
Strona:PL Kraszewski - Ładny chłopiec.djvu/187
Ta strona została uwierzytelniona.
— 179 —