— A cóż to dowodzi?
— Gadaj zdrów — ja téż żyłem nie darmo.
Profesor dobył chustkę i rozpoczął owo solenne ucieranie nosa, dając czas siostrzeńcowi do namysłu. Bolek odzyskawszy już przytomność, począł się ubierać.
— Daruje wuj — odezwał się — ale ja na lekcyę do Dziembów iść muszę.
— A, idź gdzie sobie chcesz! — rzekł obojętnie Maciórek, wyciągając się na sofie. — Zawiodłeś moje nadzieje. Widząc cię tak od natury na pozór szczęśliwie wyposażonym i niby nawet nie głupim, myślałem sobie, przecież sobie radę da i zyska stanowisko, a ja na starość czasem choć kawałek sztukamięsy u niego zjem! Gdzie tam! Wszystko to były rachuby fałszywe. Młodzieńcza krew głupia popsuła całą sprawę.
— Tfu! — splunął stary.
Bolek się żwawo ubierał...
— A cóż z p. Samuelem? — zapytał — co się tam święci?
— Wszystko dobrze — odparł Tanczyński.
Wuj popatrzał.
— A z Dziembami?
— Cóż ma być, lekcyę daję, i tyle tego.
— A panna? wszakże miałeś projekta.
— Z tego nic nie będzie.
— Któż, doktor ten przeszkodził, mów bo?
— Nie, panna mi się nie podobała — rzekł Bolek.
Strona:PL Kraszewski - Ładny chłopiec.djvu/191
Ta strona została uwierzytelniona.
— 183 —