— Mam najpewniejsze oznaki i fakta, przyznam się wujowi, żem podsłuchał rozmowę radzcy z żoną.
— No, to masz rozum przecie i uszy — to mnie cieszy — rzekł Maciórek. — A no, jeśli tak, miejże roztropność szczura, który się zawczasu wynosi z okrętu, gdy ten ma zatonąć. Nie ma tam co robić.
— I ja tak myślę — rzekł Bolek.
— Powtórz, gdybyś téż ten rozum miał, a i z tego domu się wyprowadził — dodał profesor — póki czas! póki czas... Z Rehmajerem, ja ci powiadam, nie ma co żartować — to bestya, co i zabić gotowa.
Nic nie odpowiedział Bolek.
Popatrzyli na siebie — profesor zwijał chustkę, wedle wszelkich zasad sztuki i wkładał ją do kieszeni.
— Nie — rzekł — nie podoba mi się całe twoje postępowanie. Więcéj w niém zapędu młodzieńczego niż téj przebiegłości i rozumu, któremi się chwaliłeś. Początki były jako tako, plany niezgorsze, ale wykonanie szwankuje. Zaplątałeś się... nie widzę wyjścia — Rehmajerówna, radczanka, — Samuelówna i kto cię wie ile jeszcze rozpoczętych i osnutych dramatów, z których jeden tylko prozaicznym kijem skończyć się może.
— Już ciż ja wiem co robię — rzekł Bolek — proszę się nie lękać o mnie.
— Zobaczym koniec — skonkludował profesor — ja czekam zawsze końca.
Strona:PL Kraszewski - Ładny chłopiec.djvu/193
Ta strona została uwierzytelniona.
— 185 —