tak teraz stąpał zamaszysto i patrzał z góry na świat Boży.
Dowiedziéć się wszakże od pana Bolesława o jego zamiarach i planach, nie mógł nikt, przed każdym kłamał co innego.
Wyrwawszy się z kamienicy pana Rehmajera, Bolesław szybko pospieszył ku środkowi miasta, bacząc pilno, aby go znajomi nie widzieli. Szedł pod murami i z pod oka oglądał się na wszystkie strony. Z jeszcze większemi ostrożnościami, raczéj wpadł niż wszedł do domu, w którym piękna wdowa mieszkała. Tu jak się zdawało, musiał być dobrze obeznany z miejscowością, gdyż przemknąwszy się przez dziedziniec niepostrzeżony, wpadł na tylne wschody ciemne i niemi na palcach dostał się, dyskretnie wprzód zajrzawszy czy kogo obcego nie ma, do pokoiku panny Giertrudy.
Stara faworyta pani siedziała nad jakimś stroikiem, igłę trzymając w zębach, zobaczywszy pana Bolesława, zmarszczyła się okrutnie, oczy jéj z pogardą cisnęły nań wzrokiem gniewnym.
Bolek przeciwnie uśmiechnięty, ugrzeczniony, witał nie wstającą nawet z krzesła pannę, jakby losy jego od niéj zależały. Nim on usta otworzył do powitania, panna dobywszy z ust igłę — poczęła.
— No, czego pan tu chce? o téj godzinie? jak to można tak przychodzić, wiedząc że pani nie przyjmuje o téj porze! O! to pięknie! żeby nas jeszcze skompromitować! Prawdziwie powiadam, że to się niegodzi! Co pan robi! co pan robi!
Strona:PL Kraszewski - Ładny chłopiec.djvu/195
Ta strona została uwierzytelniona.
— 187 —