Kilka minut Bolesław stał w izdebce panny Giertrudy, w któréj rumianek i miętę brzydko czuć było, rozpatrując się po rozrzucanych wszędzie różnych częściach ubrania. Rozpoznawał wśród nich eleganckie suknie pani Laury, które tu świeżość i formy zapewne odzyskiwały. Tak się zdawały dowodzić żelazka, igły, nici i kawałki różnych materyi porozrzucane po stolikach. Dziwném mu się wydało, że taka bogata pani mogła do takich środków ekonomicznych dla utrzymania elegancyi pozornéj się uciekać.
Wśród tych rozmyślań wpadła panna Giertruda czerwona, gniewna, jak gdyby świeżo żwawą walkę stoczyła, i nic nie mówiąc wskazała Bolkowi, aby szedł za nią.
Przeszedłszy sień ciemną, a potém zagracony przedpokoik, pełen różnych pudełek i kartonów, Bolesław znalazł się w znanym już sobie gabineciku, przytykającym do sypialni, dosyć staranie umeblowanym i przeznaczonym widocznie na jakieś tajemnicze posłuchanie. Tu nań w całym majestacie powagi swéj i wdzięków, oczekiwała wyprostowana, z surowym bardzo wyrazem twarzy pani Laura. Uśmiech łagodny nieco tylko osładzał chmurne bóstwa oblicze.
P. Bolesław wszedłszy, z zapałem rzucił się do ucałowania ręki, którą mu, jak zawsze, podano z nigdy nie zdejmowaną rękawiczką.
— Pani hrabina mi przebaczy! — zawołał patetycznie ręce na piersi krzyżując — jestem natrętnym, ale mi nie o siebie chodzi! Ja mój wyrok
Strona:PL Kraszewski - Ładny chłopiec.djvu/197
Ta strona została uwierzytelniona.
— 189 —