To mówiąc skłonił się mocno zarumienionéj pani.
Skinęła na synów aby wyszli — i odetchnąwszy z szyderskim śmiechem, rzuciła mu w twarz pani Dziembina.
— Pan zapewne prywatne lekcye spodziewa się dawać pani Laurze?
Bolesław się nie zmięszał nawet.
— Nie mam szczęścia jéj znać — odparł.
Chłopcy widać pobiegli z oznajmieniem do ojca, gdyż we drzwiach ukazał się radzca niespokojny.
— Pan Bolesław daje nam odprawę! — rzekła szydersko pani Dziembina.
— Cóż się stało! co takiego! — zawołał gospodarz — to nie może być!
— Przepraszam pana radzcę — począł z dumą Bolesław, człowiek mojego wychowania, urodzenia i klassy, nawet gdy go okoliczności zmuszają przyjąć stanowisko podrzędne musi stać na straży godności swojéj. Nie miałem szczęścia podobać się wszystkim w tym domu, nie mogę dopuścić aby ze mną obchodzono się jak z pierwszym lepszym bakałarzem. Żegnam więc państwa.
To mówiąc wziął za kapelusz, z powagą wymuszoną skłonił się stojącéj pani, potém osłupiałemu gospodarzowi, i z wyrazem dumy obrażonéj, prędko się ku drzwiom skierował.
Na drodze spotkał pannę Emmę, któréj nic nie mówiąc ukłonił się tak dziwnie jakoś, iż stanęła nie wiedząc co miało znaczyć to pożegnanie, i z podniesioną w górę głową, z uczuciem wielkości
Strona:PL Kraszewski - Ładny chłopiec.djvu/206
Ta strona została uwierzytelniona.
— 198 —