apetytu ku żadnéj z tych potraw, które codzień powonienie jego łechtały i stały się dlań nieznośnemi. Na tapiokę nieszczęśliwy patrzéć nie mógł, wąchał i jadł ją codziennie. Znał téż wszystkie tajemnice szampana i rzeczywistą wartość win, w których najlepsze były etykiety. Z góry spoglądał na to — Vanitas vanitatum!
Żak rozumiał już tylko jeden dobry, prawdziwy Cognac — reszta była dlań złudzeniem, któremu uwodzić się nie dawał. Był to, jak mówią francuzi — un homme serieux. Dla tego i w sosy nie wierzył, nazywając je blagą.
Przeszedłszy się razy kilka po sali, i wysławszy podwładną służbę po zapasy wina, sam, poły fraka rozłożywszy szeroko, siadł Żak na kanapie. Miał prawo do tego. Był znużony, oczy mu się kleiły, spędził część nocy bezsennie, a drugą — nie w swém mieszkaniu. Ziewał niemal życiem znudzony, nie miało już ono dlań wdzięku, nie posiadało tajemnic, w hotelu uczy się najlepiéj filozofii praktycznéj. Nie wierzył w ludzi Żak — nadto wielu obojéj płci oglądał w szlafrokach. Marzył tylko teraz o nabyciu kiedyś podobnej instytucyi i exploatowaniu jéj na własną rękę, podrzędne acz dystyngowane stanowisko, jakie zajmował — nieodpowiadało już jego ukształceniu, zdolnościom i poczuciu godności osobistéj.
Z pewną dumą Żak przypominał sobie kolebkę swą, młodość, maluczkie i skromne karjery początki, i genialne prawdziwie zużytkowanie szczęśliwego składu okoliczności, które go wyniosły do
Strona:PL Kraszewski - Ładny chłopiec.djvu/216
Ta strona została uwierzytelniona.
— 4 —