Długo marzył Żak, iż nastręczy się zręczność zdobycia jakiegoś serca wdowiego, oprawnego w złoto, mającego mu drogę dalszą utorować do fortuny ktoréj pożądał — z tych jednak marzeń wyleczyła go rzeczywistość. — Serc do zdobycia były massy, ale wszystkie bezposażne, postanowił się więc opierać tylko na sobie i własnym siłom zawdzięczać swe wyniesienie.
Właśnie drzémiąc przechodził myślą po strunach tych wspomnień, gdy drzwi się otwarły z trzaskiem, jakiego nie mógł się dopuścić nikt, chyba ten co za obiad miał płacić. W istocie wszedł był otyły, z brwiami ciemnemi, pysznéj postawy mężczyzna we fraku, nie zdejmując kapelusza z głowy. Żak, wiedząc co sobie był winien, nie poruszył się zbyt szybko na widok jego, wstał z godnością powoli.
— A cóż monsieur Jacques? — zawołał wchodzący — wszystko jak należy?
Żak wskazał na stół ręką — jakby mówił. — Patrz, sądź, admiruj! jestem spokojny.
Amfitrion poszedł ku stołowi, i z wyrazem ukontentowania go obejrzał, wziął do ręki menu — i począł się w niém rozpatrywać.
— O! — zawołał — Punch a la Romaine nie postawiony!
— To nie moja wina.
— Melon, w miejscu — mówił gospodarz z miną znawcy — jarzyny bardzo dobrze, w końcu. Jeden ten punch opuszczony, a bez niego nie ma przyzwoitego obiadu.
Strona:PL Kraszewski - Ładny chłopiec.djvu/218
Ta strona została uwierzytelniona.
— 6 —