— Jeśli pan Bombastein każe, dopiszemy go — rzekł Żak.
— No, już choćby dopisać.
W tym punkcie rozmowy, ukazał się we drzwiach adjutant p. Samuela, pułkownik, ogolony świeżo, we fraku ze wstążeczkami, z włosami zgarniętemi na łysinę, uśmiechnięty — miły, oczyma łakomemi pożerający stół.
— Cóż powiesz? spodziewam się, że będzie comme il faut!
— Pan dobrodziéj nigdy inaczéj nic nie robisz...
— Ty, wiesz pułkowniku, ja mam gusta pańskie: to darmo, lubię żeby wszystko było arystokratycznie. Niech kosztuje co chce...
— Cha! cha! — rzekł adjutant — bo téż to pięknie będzie kosztowało!!
Pokręcił głową.
Bombastein pochylił mu się do ucha.
— Chateau Lafitte po 5 rubli — a Sezlon-Johannisberg to ci się nie przyznam, bo mi wstyd.
Bombastein obszedł stół do koła.
— Przyzwoicie, nie ma przepychu, ale gust jest.
— A! gust jest! — powtórzył pułkownik.
— Tak! tak — zacierając ręce dodał Bombastein — widziałeś sam, długo byłem bezczynnym, nie tykałem żadnego interesu, ale miałem oko na wszystko. Ażeby interes miał rozgłos i zjednał sobie urok u ludzi — żeby go od razu postawić na stopie należytéj, nie wadzi nigdy posłużyć się imieniem i powagą arystokratyczną. Co chcesz! tacy są ludzie. Etykiety potrzeba, inaczéj najlepsze
Strona:PL Kraszewski - Ładny chłopiec.djvu/219
Ta strona została uwierzytelniona.
— 7 —