— Ah! Bazyli! — wykrzyknął jakby pomięszany nieco Bolko, ustępując od progu — proszę cię! Co za gość.
Wchodzący dorodny ale nie piękny mężczyzna, dobrze zbudowany, zdrów — miał fiziognomię rozumną i poważną, a pomimo to jakąś dobroduszną wesołością ożywioną. Ubrany był przyzwoicie a skromnie, a w stroju ani wykwintności ni zbytku o nie starania i pamięci widać nie było. Na twarzy czerstwéj, jasnéj panował spokój dojrzalszych lat, a gdy się ożywiła, wyraz rozumny czynił ją niemal piękną, choć nią nie była. Bazyli należał do tych ludzi, których pokochać można, zapominając, iż im na wdzięku zbywa. Miał w sobie coś niepospolitego, oznajmującego istotę do wybranych należącą. Piękność Bolka gasła przy jego charakterystycznéj twarzy, i wydawała się jakby lalką z fryzyerskiéj wystawy.
— Ale zkądżeś się mógł o moim dowiedziéć adresie? — dodał Bolko.
— Istnym przypadkiem — rzekł Bazyli stawiąc kapelusz na stole i powolnie rozglądając się do koła. — Zaszedłem do kawiarni, gdziem spotkał Morczykowskiego, dowiadywałem się u niego o kolegów, wymienił mi twoje nazwisko, nie mogąc wskazać adresu, gdy siedzący przy szachach jakiś siwy, z głową ostrzyżoną, poważny jegomość...
(Bolko się zarumienił.)
— Był tak grzeczny, że zwróciwszy się ku mnie, mieszkanie twe mi wskazał.
Strona:PL Kraszewski - Ładny chłopiec.djvu/22
Ta strona została uwierzytelniona.
— 14 —