— Nie mam żadnych — odparł profesor — a posag?
— Dobra wartości kilkukroć sto tysięcy rubli, bez długu, i protekcya znakomita.
Szepnął mu coś na ucho.
— Zapewne, może pański hrabia powiedziéć — a nuż mnie nie zechce? Otóż ja proponuję dla pewności, niech nie zrywa z tym oszustem, dopóki słowa miéć nie będzie? hę?
— Ślicznie — rzekł profesor.
— Tylko trzeba, żeby się umiał kochać i romansować — dodał garbaty — panna tego wymaga.
— E! to fraszka — szepnął Maciórek — on ma do tego taką zdolność, że się może we trzech naraz kochać szalenie!
— A więc — chwytając znów za rękę profesora wołał Sanermann — a więc? zgoda! Mów mu pan, nakłaniaj go, ja go zaprezentuję, polecę, poprę, zrobię co potrzeba.
Maciórek głową dał znak przyzwolenia i wyciągnął rękę, którą garbus uścisnął.
— Sprawa tego obiadu mnie oburza — począł siadając znowu do szachów Sanermann — nie jest że to podłość, nikczemność!! Obiad na którym pan pierwsze miejsce zająć byłeś powinien.
— Ale, choćby ostatnie — podchwycił profesor — do tego miałem prawo. Obraza honoru! Mnie, to tam gdzieś do jakiéjś dziury zaprosi, we cztery oczy, jakby się wstydził, i da mi spalone pieczyste i omlecik, a tam na bażanty i trufle jam niegodzien.
Strona:PL Kraszewski - Ładny chłopiec.djvu/240
Ta strona została uwierzytelniona.
— 28 —