ją spojrzał w okno, zobaczył starego na kanapie, a że był w błogim stanie poobiednim, gdy człowiek się niczego nie lęka, wszedł, z postanowieniem rozmówienia się i wytłómaczenia.
Na widok jego Maciórek pobladł.
— Jak się profesor ma! — wesoło zagadnął siostrzan — cóż tak samotny?
Profesor piorunującym go zmierzył wzrokiem.
— A! samotny — rzekł — tak! gdy panowie właśnie życia sobie używacie rozpasawszy się. Wiem! wiem! Tak to starym?
— Kochany profesorze — rzekł Bolesław — cóż gniewasz się czy co? Za co? że Bombastein cię nie prosił? Do mnie to nie należało, robiłem uwagę tę p. Samuelowi iż powinien wuja zaprosić, odpowiedział mi — co on tu będzie robił między finansistami?
— Co będzie robił — krzyknął profesor — na obiedzie! A, to mi się podoba! byłbym jadł, ale dla tego trutnia Bombasteina, ja jestem za małą figurą. Tfu! podły! nikczemny!
Bolesław widząc wybuchający gniew stanął chłodny, czekając aż się nieco osadzi i ukoi.
— Ale bo profesor się gniewa!
— Jak się nie mam gniewać — zawołał Maciórek — nie szło mi o ten wasz kiepski obiad. Jechał go sęk i z obiadem! Jest to uchybienie, despekt, lekceważenie. Wielka mi figura, pan Samuel! wielcy mi mężowie ci jego goście! Ja mu to odwdzięczę.
Strona:PL Kraszewski - Ładny chłopiec.djvu/242
Ta strona została uwierzytelniona.
— 30 —