uważaj to dobrze, o godzinie pół do dwunastéj bądź u Stępkowskiego.
Pochylił się ku niemu osłaniając rękami.
— Twój Bombastein dobry był do wyprowadzenia cię na świat, ale tam nie ma nic do zrobienia. W najszczęśliwszym razie, chuda fara i panny nie najpiękniejsze, a posagi homeopatyczne. Ja ci dam pannę milionową, piękną i od razu byt niezależny.
Bolek drgnął z podziwienia.
— Żartuje profesor? — rzekł.
— Najprawdziwsza prawda. Będziesz miał prawo póty nie zrywać z tym oszustem, aż tam się wszystko upewni — O co ci idzie?
— Gdzież? co?
Profesor wstał, jakby wychodzić chciał.
— Pojutrze o pół do dwunastéj u Stępkowskiego, wszystko się wyjaśni — dodał — dziś na tém dosyć.
Nagle zmienił ton.
— Dobry był obiad? — spytał.
Bolesław trochę zakłopotany mruknął. — Niezły.
— Prawda to, że wina były nadzwyczajne?
— Na winach się znam mało.
— Pasztety? bażanty? trufle? hę? — badał oczyma zaiskrzonemi wpatrując się w Bolka Maciórek. — Sybaryty przebrzydłe! Muren wam by jeszcze potrzeba ciałami niewolników karmionych — języczków pawich! I to wszystko zamknąwszy się między czterema ścianami, jeść samym a profanom i pokosztować nie dając.
Strona:PL Kraszewski - Ładny chłopiec.djvu/244
Ta strona została uwierzytelniona.
— 32 —