— Tak jest — odpowiedział przybierając powagę większą jeszcze niż zwykle — ale nie przypominam sobie?...
Profesor z nadzwyczajną pilnością badał nieznajomego, chcąc przynajmniéj z oznak zewnętrznych domyśléć się, z jakiego rodzaju człowiekiem miał do czynienia. Nadzwyczaj było trudno coś stanowczego wyrzec o tém, młody jegomość miał ubranie nader wykwintne i gustowne, wszystko świeże jak z igły, suknie krojem wytwornym, łańcuch od zegarka z medalem i medalionem, kamizelkę z podkładką, rękawiczki glansowane, laskę z gałką kosztowną, na jednym ręku pierścienie świecące... Rysy też twarzy nie wydawały go, były, tak sobie, pospolicie przystojne i ułożone do wyrazu uprzejmie grzeczno-dumnego.
Mógł to więc być zarówno bankier, artysta, rzemieślnik wyższego rodzaju i człowiek salonowy i — nie wiedziéć kto zresztą, bo dziś niemal wszyscy są do siebie podobni, i pretendenta do tronu hiszpańskiego nader trudno od porządnego szewca rozpoznać.
Profesor więc nie wiedział jak się miał znaleźć, osobistość była lub zdała się być zamożną — co zawsze obudza uszanowanie — ale na Serafinie tak się był zawiódł niegodziwie? Najprędzéj, pomyślał, mógł to być znowu jeden z dawnych uczniów jego.
Siedzący naprzeciw zagadkowy człowiek, uśmiechał mu się ciągle.
Strona:PL Kraszewski - Ładny chłopiec.djvu/246
Ta strona została uwierzytelniona.
— 34 —