Strona:PL Kraszewski - Ładny chłopiec.djvu/260

Ta strona została uwierzytelniona.
—   48   —

— Ja! — rzekł idąc Maciórek — ja, interes pilny... Wstawaj!
Nie odebrawszy na to odpowiedzi, profesor usiadł w najwygodniejszym fotelu i wyciągnął się.
W chwilkę potém, w szlafroku aksamitnym, w mesztach tureckich, w czapeczce ślicznie szytéj na głowie — wyszedł p. Bolesław.
Maciórek, który go jeszcze nigdy w tym negliżu nie widział — pokiwał głową.
— Splendory! — rzekł — fiu! fiu! co za splendory! proszę ja kogo!
— Dzień dobry — odezwał się ziewając i siadając w drugiém krześle Bolek — a co tam?
Maciórek wskazał na drzwi ręką.
— Wypraw tego łobuza po kawę, ażeby nie podsłuchiwał — rzekł. — Każ przynieść na dwóch, bo i ja nie piłem. A żeby do niéj było albo kawałek baby, albo chléb i świeże masło.
Bolesław zwlókł się opieszale, otworzył drzwi dał rozkazy Jacusiowi, który wnet był gotów do drogi. Na rano nie miał zwyczaju się umywać, dopiéro gdy brał liberyę około południa.
— No — cóż to tam pilnego? — spytał Bolesław.
— Pilne jak pilne, a dalipan nie wiem nawet z którego końca zaczynać — rzekł Maciórek.
Czy pamiętasz choć cokolwiek starszego brata Kubcia?
— Hę? Kubcia? — odezwał się Bolesław marszcząc zarazem i bledniejąc. — Jakiego Kubcia? Ten wisus się utopił czy umarł, niema go na świecie.