— Mów, proszę cię — podchwycił zaciekawiony doktór.
— Nie mogę — odezwał się Bolko z jakimś heroizmem udanym — nie mogę, nie przystało mi. Za mało znam ich sam przez się, jako przyjacielowi tylko, któremu dobrze życzę, mogę powiedziéć jedno: — bądź w stosunkach ostrożnym.
Słowa te były wypowiedziane z takim jakimś naciskiem, z powagą i znaczeniem, że doktór się zasępił.
— Cóż to jest? — przebąknął.
— Nic, nic, powiadam ci, znam ich mało — ale — przestrzegam cię, z osobami składającemi rodzinę w ogóle, bądź ostrożnym. Nie zaciągaj zbyt blizkich stosunków na ślepo...
Bolko, mówiąc, to, wykrzywił się, pokiwał głową, uderzył ręką po stoliku, i chodzić zaczął.
Doktor, tak był jakoś zdziwionym, że mu cygaro zagasło, siedział jak osłupiały.
— Jednakże — wtrącił — wszystkie osoby z któremi trafiło mi się mówić o Radzcy, wyrażały się o nim i o familii z wielkim szacunkiem.
Uśmiech szyderski przebiegł po ustach gospodarza, ruszył ramionami.
— A zatém, to com powiedział, uważaj za — niebyłe, — rzekł szybko. — Zapomnij, nie mogę mówić więcéj, dajmy temu pokój — proszę... Niepotrzebnie się wypaplałem, powtórnie białą rączkę wyciągając ku doktorowi, odezwał się Bolko — jestem zawsze nierozważny. Niech mnie moja przyjaźń tłumaczy...
Strona:PL Kraszewski - Ładny chłopiec.djvu/27
Ta strona została uwierzytelniona.
— 19 —