Strona:PL Kraszewski - Ładny chłopiec.djvu/270

Ta strona została uwierzytelniona.
—   58   —

Nie smakowało mu to widać jednak, bo poszedł tylko przez owe ciemne schodki, dać wiedziéć pannie Giertrudzie, iż ma bardzo pilne zajęcie w biurze i znajdować się na herbacie nie może.
Panna Giertruda, gdy się we drzwiach ukazał, prasowała, odwróciła się ku niemu, wysłuchała ekskuzy i poruszyła ramionami.
— Teraz to już panu nie pilno! — rzekła — dawniéj się prosiłeś, mało nie na klęczkach, dziś nie masz pan czasu, albo to ja nie wiedziałam, że tak będzie.
I nie patrząc już nań, wróciła do roboty. Bolek nie odpowiadając nic, zamknął drzwi i wysunął się z tego domu. Potrzebował zebrać myśli, czuł się niespokojnym. Przybycie tego brata ciążyło ciągle nad nim. Poszedł, co się rzadko trafiało, do mieszkania, spocząć i rozważyć co mu czynić wypadało.
W ulicy mrok już był. Z głową spuszczoną sunął się trotuarem powoli, gdy uczuł się pochwyconym za rękę i znany głos, od którego zadrżał — w ucho mu zawołał — Dobry wieczór.
Był to doktor Bazyli, którego od roku nie spotykał już Bolesław, dawny towarzysz, w którego głosie nie było ani gniewu, ani urazy, ani szyderstwa. Choć mógł miéć żal do niego, widząc go smutnym, zaczepił z dobrego serca.
Że jemu winien był nieporozumienie z radcą, tego się raczéj domyślał doktor, niż miał wiadomość pewną. Dziemba zmilczał, a z panią domu Bazyli nie był zbyt poufale. Przebaczał zresztą