ten wybryk, tłómacząc go sobie mocném naówczas zajęciem się panną Emmą. Naostatek w naturze swéj spokojnéj doktor nie miał mściwości. Nie spotykali się od dawna, teraz spostrzegłszy go zadumanego i jakby zakłopotanego, doktor nie wahał się zbliżyć i przemówić.
Daleko mocniéj zmięszany był Bolek, któremu niespokojne sumienie wyrzucało postępek niegodziwy. Sądził, że doktor, o którym wiedział, że jest domowym u radcy, wymówki mu czynić będzie. Ochłonął jednak wprędce, widząc Bazylego ze zwyczajną swą dobrodusznością wyciągającego doń rękę.
— Dawnośmy się bardzo nie widzieli — odezwał się doktor. — No cóż? powinszować mam? Zewsząd słyszę, że ci się powodzi świetnie, że masz już nawet współkę w interesie wiele obiecującym!
Bolek milczał zakłopotany.
— A ja — dodał doktor — jakem przybył i rozpoczął, tak dotąd nie uczyniłem kroku, ale się nie skarżę. Zyskałem wiele doświadczenia, to coś warto. Pan Bolesław pono i stosunki porobił znakomite.
Tanczyński ciągle się jeszcze nie mógł zebrać na odpowiedź.
— Wszystko to dobre i piękne — mówił daléj doktor — a niemniéj z tego co słyszę, co mówią, mam obawę o ciebie, kochany kolego.
— Dla czego? — zapytał Bolesław.
Strona:PL Kraszewski - Ładny chłopiec.djvu/271
Ta strona została uwierzytelniona.
— 59 —