— Prawda, że audaces fortuna juvat — kończył Bazyli — ale jest i polskie przysłowie. Albo starosta albo kapucyn.
Rozśmiał się patrząc mu w oczy, mrok niedozwalał dobrze widziéć twarzy p. Bolesława.
— Dokąd idziesz? do domu? — spytał doktor — chodźmy razem, przeprowadzę cię. Rad bym był się dowiedziéć jak w istocie stoisz, co myślisz!
— Zdaje mi się, że wiesz wszystko, bo moje położenie jak na dłoni, tajemnic nie mam — rzekł na pozór spokojnie Tanczyński. — Dostałem miejsce u Bombasteina, powiodło mi się, stałem mu się potrzebnym, przypuścił mnie do udziału w interesie.
— Ale zkądże ci się wziął tytuł? — spytał doktor — to gra niebezpieczna.
— Tytuł mi dają, ale ja go sobie nie nadałem — odezwał się Bolesław. Okazało się z moich papierów familijnych, że rodzina podupadłszy i nazwisko trochę zmieniła i tytułu się wyrzekła. Mam prawo do niego powrócić?
— Serio? tak jest? masz na to dowody? — zapytał doktor.
Zająknął się nieco p. Bolesław, ale cofnąć nie było sposobu.
— A, dowody są — rzekł.
— Ha! to dobrze — począł doktor. — Jest rzeczą naturalną, że gdy co popłaca, to się wyciąga ze skarbca choćby długo leżało ukryte. Jeśli ci tytuł ma pomódz? cóż w tém złego. Z dowodami tylko potrzeba być w porządku, bo, wierzaj mi,
Strona:PL Kraszewski - Ładny chłopiec.djvu/272
Ta strona została uwierzytelniona.
— 60 —