wszystkie zajęte prawie. Znalazło się jednak miejsce na trzy osoby.
Obok siedziało dwóch panów nieznajomych, głośno sobie rozpowiadających historyę jakąś.
— Ale nie tak było! — mówił jeden — sam przecie patrzałem na to od początku do końca.
— A jakże to było? jak? — spytał drugi.
— Pani Laura sama jedna — mówił pierwszy — czarno ubrana, piękna i interesująca zwracała na siebie oczy wszystkich. Jakiś nie młody już człowiek siedział w krzesłach, prawdopodobnie cudzoziemiec, bo i rysy twarzy nie nasze, i nikt go tu nie zna. Po pierwszym akcie począł się przez binokl rozglądać po lożach. Widziałem go doskonale, szpakowaty, twarz cała wygolona, rysy arystokratyczne. Coś tak jakby na jakiego dyplomatę wyglądał. Rozglądając się po lożach, trafił na panią Laurę, która czy że go zobaczyła, czy nie wiem z jakiego powodu, w téj chwili usunęła się z brzegu loży i ze światła w głąb’, tak aby twarzy jéj widać nie było. Mężczyzna ów stary, zaintrygowany, wstał aż i począł uparcie ją lornetować. — Wszyscy na niego oczy zwrócili. Nagle rzucił się wychodzić z teatru, zapewne aby iść do loży, jak się było można domyślać, gdy i pani Laura zerwała się z siedzenia, jakby strwożona, otworzyła drzwiczki loży i znikła. Co to mogło być? Spotkanie jakie nieprzyjemne? Znajomość jaka stara? nie wiem. To mi tylko opowiadano, że wprost z loży zbiegła, wołając o konie, bo się czuła słabą, — i już
Strona:PL Kraszewski - Ładny chłopiec.djvu/277
Ta strona została uwierzytelniona.
— 65 —