W pierwszéj chwili miał zamiar pan Bolesław wprost iść do Giertrudy, przynajmniéj dowiedziéć się co się stało. Wyszedłszy na chłodne powietrze, począł rozmyślać. Egoizm, który był wszystkich jego czynności sprężyną, odradzał pośpiech.
— Z pewnością ja tam nic nie pomogę — rzekł w duchu — a zaplątać się niepotrzebnie mogę łatwo! Gdyby się nawet stosunek ten miał zerwać — czy nie lepiéjby było dla mnie? Nie mam tu już nic więcéj do zyskania a wiele do stracenia.
Ktoś z dawnych znajomych, zapewne upominający się o jakieś prawa? Jakim ja tytułem mam się w to mięszać? po co?
Zwolnił więc kroku, skierował tylko drogę do domu tak, aby mijając kamienicę, w któréj mieszkała pani Laura, spojrzéć zdala w okna, co się tam dziać mogło.
Powóz jakiś stał przed nią, na piętrze widać było migające światła w pokojach, które żywo z jednego do drugiego okna się przesuwały. Kilku ludzi stało w bramie.
Bolesław minął zdala dom i powrócił do mieszkania niespokojny. Nierychło téż mógł zasnąć,