Oczyma śledził go doktór napróżno, ani z twarzy nic więcéj nie mógł wyczytać, ani wydobyć z ust jego. Zamilkł więc.
— O któréj będziesz u radzcy? — zapytał Bolko.
— Myślę pójść około ósméj — rzekł doktór, — wszak godzina ta w mieścic stosowną mi się zdaje? Radzca mi coś wspomniał o muzyce?...
— A tak! pani jest muzykalną bardzo — dodał żywo Bolko — panna także, ojciec naturalnie talentami rodziny się zachwyca. Oprócz tego ma się produkować jakiś cudowny wirtuoz fortepianowy, młodzieniec, uczeń Liszta, bo teraz wszyscy fortepianiści są uczniami Liszta...
— Ja, choć doktor, i jako doktor pozytywista, rozśmiał się Bazyli — muzykę lubię bardzo.
— Jest to jedyna sztuka, która ma język swój własny, odrębny i myśli do naszego świata nie należące, malujące coś co po za tym światem, odrębnie gdzieś mieszka. Dla tego, barbarzyńca, nierozumiem cudzołożnego łączenia wyrazów do muzyki. Muzyka mówi więcéj i co innego niż słowa.
Machnął ręką i wstał z sofy.
— Ale ja ci czas zajmuję, a tu się już ma ku wieczorowi, ty i ja mamy się jeszcze wysztafirować do pana radzcy. No! ja jak ja! — rzekł śmiejąc się, włożę frak i jakie takie jaśniejsze rękawiczki, cylinder i basta — ale ty!
Bolko niby urażony i pochwycony na uczynku, rozśmiał się kwaśno.
— Za tém, do widzenia! — dodał doktor odchodząc już.
Strona:PL Kraszewski - Ładny chłopiec.djvu/28
Ta strona została uwierzytelniona.
— 20 —