Strona:PL Kraszewski - Ładny chłopiec.djvu/289

Ta strona została uwierzytelniona.
—   77   —

— Gdyby tego nie było? — podchwycił Sanermann — ja jestem człowiek otwarty, ja panu powiem wręcz. Gdyby tego nie było, nie byłoby ani dóbr, ani kapitału, bo po rodzicach piękna panna miała tylko czarne oczki i białe rączki.
Począł się śmiać. Bolesław dumał.
Maciórka niecierpliwiło to.
— Panie Bolesławie, uściskaj pan, pana Sanermana, ucałuj go, przyrzecz mu dozgonną wdzięczność i podajcie sobie ręce. — Zapijemy Bonae spei! hę?
Sanermann chwycił kieliszek.
— Zgoda?
W milczeniu Bolesław dał mu rękę.
— Dziękuję panu — rzekł.
Swat przysunął się do niego.
— Jutro — rzekł — ale pod wielkim sekretem, proszę do mnie na ósmą godzinę. Nie będzie nikogo oprócz mnie i żony mojéj i — panny.
— Jak imię? — spytał Maciórek.
— Aurora! — rzekł cicho Sanermann — imię do jéj twarzy, imię cudowne jak ona.
— Co za imię! — ogryzając kości zawołał profesor. — Aurora? pyszna rzecz!
Milczący Bolesław, chociaż targu dobił, czuł się nim upokorzonym i nie rychło się rozruszał. Potrzebował kilku kieliszków, ażeby się rozweselić — począł rozpytywać o rodzinę.
— Rodziny? rodziny absolutnie nie ma — odezwał się Sanermann. — Nie jest że to szczęście największe. Takie błogosławieństwo rzadko kogo