— Ja, dotąd nie mogłem być — odparł Bolesław — lecz, postanowiłem sobie pierwszą chwilę wolną poświęcić na zwiedzenie téj stolicy świata.
— Ja także, byle się moje interesa ułożyły — dodała Aurora — zabieram się jednéj godziny i jadę! lecę!
— Jakież pani może miéć interesa? — zapytał Bolek.
— A! proszę pana, ogromne! — poczęła żywo i naiwnie Aurora. — Poczciwy mój dobry, stary opiekun, jest zmuszony mnie opuścić, bo wyjeżdża gdzieś za świat. Mam dobra, mam majątki, nieumiem się nic a nic rządzić, — rady sobie nie dam! Wszystko na mojéj głowie teraz.
— Łatwo pani znajdzie — rzekł uśmiechając się Bolesław — przyjaciela, który panią wyręczy.
— O! nie łatwo — szybko odezwała się panna — niełatwo! Ja jestem wymagającą.
To mówiąc wstała z kanapy.
— Chodź się pan ze mną przejść po salonie, bo ja długo siedziéć nie mogę. Otóż, widzi pan, mówiłam mu że jestem wymagającą — poczęła przechadzając się. — Mój przyjaciel musi być i przystojny, i miéć nazwisko, i mnie się podobać, i nie być zazdrosnym, bo zazdrośników nie cierpię, i bardzo mnie kochać, bo ja do tego przywykłam, że mnie kochano i padano przedemną. — Otóż to wszystko razem znaleść nie łatwo.
— Nadewszystko — rzekł Bolesław — trudno podobać się pani, a ktoby miał to szczęście, reszta by przyszła sama!
Strona:PL Kraszewski - Ładny chłopiec.djvu/298
Ta strona została uwierzytelniona.
— 86 —