Strona:PL Kraszewski - Ładny chłopiec.djvu/300

Ta strona została uwierzytelniona.
—   88   —

— Pani go widziéć nie potrzebuje — odezwał się Bolesław — bo i ja nawet widuję go rzadko.
— Ja bo, starych w ogólności nie lubię, a co dopiéro, profesora. Co do mnie, nie mam nikogo a nikogo z familii. Opiekun nie jest moim krewnym, choć kocha mnie jak własne dziecko. Mam przy sobie panią Przemską, ale to sobie stary grat tylko dla reprezentacyi, żeby ktoś przecie w kącie siedział. Doskonała, bo i głucha, i nic nie widzi, i posłuszna — nic a nic nie zawadza.
Rozśmiała się. — Ale przyjdź-że pan na pewno jutro. O piątéj, i nie spóźniaj się bo ja tego nie lubię. — Popatrzała mu w oczy.
— Pan dziś jeszcze jesteś zdetonowany, jutro się trzeba rozruszać!
— Nie dziw — zebrał się na grzeczność Bolesław — gdy się po raz pierwszy widzi tak zachwycającą...
Aurora właśnie stała przed zwierciadłem, i spojrzała w nie z ukosa.
— Żebyś mnie był pan widział lat temu dwa, nim chorowałam — odezwała się, to byś dopiéro powiedział! Od téj choroby nie mogę już przyjść do siebie.
— Cóż to było? — zapytał niezręcznie Bolesław.
Aurora bystro spojrzała mu w oczy.
— Cóż miało być? byłam chora! bardzo chora — blizko dwa miesiące w łóżku leżałam i namartwiłam się, nagryzła. Gdym wstała, sama się poznać nie mogłam.