Upłynęło cztery tygodnie, jesień już była późna, dla profesora Maciórka pora najprzykszejsza w roku, bo się musiał włóczyć po błocie do miasta we dnie, a często w nocy przez niedobrze oświecone ulice powracać.
Ażeby się czémś pocieszyć w swém utrapieniu, profesor twierdził, iż te przechadzki przymusowe, utrzymując go w ruchu, zdrowie mu i czerstwość zapewniały. Tryb jego życia nie zmieniał się wcale, uległ tylko małéj modyfikacyi, z powodu iż czasami do nowo wynalezionego siostrzeńca do hotelu zachodził.
Mr Jacques przyjmował zawsze starego jakąś przekąską, nierzadko kawiorem, który Maciórek nadzwyczaj lubił, kieliszkiem dobrego wina, kawałkiem séra i t. p. W duchu profesor ober-kelnera daleko wyżéj stawił nad hrabiego, po którym się wiele spodziewał, dotąd napróżno. Maciórek utrzymywał, że ten niewdzięcznik wszystko mu był winien, a znać go nie chciał.
Prawda, że od zawarcia bliższego stosunku z Sanermannem, nie widział go wuj prawie. Parę razy spotkali się w ulicy, Bolek, ledwie się przywi-