tawszy z nim, nagłe interesa miewał zawsze i natychmiast żegnał. Sanermann pytany co się tam święciło, ruszał ramionami i niechciał zdradzać tajemnicy.
Maciórka to niezmiernie bolało, powoli żal, gniew, urazy gromadziły się na dnie serca. Mr Żak téż, którego z początku tak czule powitał brat, skarżył się nań, że go unikał.
— To jest fanaberya! — mówił — pana i grafiątko udaje, ja mu śmierdzę.
Z początku ani wuj siostrzeńcowi, ani ten jemu nie zwierzał się z usposobień dla Bolesława, milczeli o nim oba, — lecz gdy się raz zgadało Maciórek syknął. Kelner podchwycił téż.
— Ani go widać!
— Ma on tam interesa, to prawda — zawołał profesor — ale żeby téż ani chwili czasu dla familii nie znaleźć! Komuż on to winien swoją pozycyę w mieście, jeśli nie mnie? Ja go poznałem z Bombastejnem, ja mu dałem Sanermanna, wspierałem go radą. Przepadł by bezemnie jak ruda mysz — a oto miesiąc już ani wiem co się z nim dzieje.
— Ja tam o to niedbam — odezwał się Żak — nigdy na niego nie rachowałem, ale po cóż tak się ze mną czule całował, gdy teraz znać nie chce. Wstydzi się! — rzekł ze śmiechem kelner. Pozawczoraj spotkaliśmy się, udał że mnie nie widzi.
— A wiele razy to zrobił ze mną? — rzekł Maciórek — ani liczę!
Strona:PL Kraszewski - Ładny chłopiec.djvu/305
Ta strona została uwierzytelniona.
— 93 —